zbrodnia


Nacisnęła klamkę i z trudem otworzyła masywne drzwi kościoła. Weszła do świątyni, zamknęła za sobą, po czym zamoczyła palce w wodzie święconej, by dotknąć nimi czoło, piersi i barki. Zawsze żegnała się„normalnie”. Tak, jak ją nauczono. Lewa ręka na sercu, prawą dotykała czoła, potem klatki piersiowej, lewego i na końcu prawego barku. Zawsze zastanawiała się, dlaczego większość osób, które przychodziły do kościoła, przy żegnaniu się w ogóle nie dotykała czoła, a resztę „załatwiała” na piersi, by na końcu się w nią bić, przeważnie trzy razy. I przeważnie jej nie dotykając.

Dotyk. Dla niej zawsze najważniejszy był dotyk. Czy do kościoła nie chodzi się po to, by poczuć dotyk Boga? Nawet jeśli to nasze palce nas dotykają? Przeżegnaj się. Tak należy witać się z Jezusem – powtarzała jej matka. A więc przeżegnanie się to tak jakby podać dłoń samemu Bogu. Chwila filozofii, a już człowiek czuje się bardziej święty.
Usiadła w przedostatniej ławce. Przeżegnała się ponownie i zaczęła się modlić. W budynku nie było nikogo. Tylko ona i Bóg.
- Ojcze nasz, który jesteś w niebie, święć się imię Twoje, przyjdź Królestwo Twoje, bądź wola Twoja, jako w niebie, tak i na ziemi. Chleba naszego powszedniego daj nam dzisiaj i odpuść nam nasze winy, jako i my… - zatrzymała się. W jej oczach zaczęły zbierać się łzy. - … odpuszczamy naszym winowajcom… - głos jej się załamał. Łzy uwolniły się z oczu i spłynęły po jej zimnych policzkach. Wydawało jej się nawet, że parują.
Agnieszka rzewnie zapłakała. Czuła ucisk w klatce piersiowej i kłucie w lewej piersi. Bynajmniej nie dlatego, że miała chore serce. A może dlatego? Nie… Uśpione serce nie boli. Przyszła tu, by porozmawiać z Bogiem, a on miał czelność obudzić jej serce i sprawić okropny ból! Ból, którego nie mogła znieść. Chciała krzyczeć, ale nie miała tej pewności, że jest sama. Ktoś na pewno był w zakrystii. Spuściła głowę i ciężko odetchnęła. Jej dłonie drżały.
Dlaczego on mi to zrobił? – myślała, tolerując ból w piersi przy słowie „on”. – Dlaczego ona mi to zrobiła?
Kiedyś rozmawiała z Mateuszem na temat przyjaźni. Użył on wtedy pewnego sformułowania.
- Słyszałaś o „podwójnej zdradzie”?
- Nie. Co to takiego?
- „Podwójna zdrada" jest wtedy, gdy twój partner zdradza cię z twoją najlepszą przyjaciółką.
Wtedy nie mogła uwierzyć, że istnieje coś takiego. Ale stwierdziła, że jest to zło w najczystszej postaci. Słyszała o zdradzie partnerów z innymi mężczyznami (gdy pierwszy raz o tym usłyszała, zrobiło jej się niedobrze) i wydawało jej się, że nic gorszego być nie może. Ale wtedy doszła „podwójna zdrada”… O ile w przypadku, gdy dowiadujemy się o ukrytej homoseksualnej bestii w ciele partnera tracimy tylko jego, to podczas podwójnej zdrady tracimy aż dwoje ludzi, którzy są najważniejsi. Życiowego partnera i najlepszą przyjaciółkę.
Paweł i Weronika poznali się na 25. urodzinach Agnieszki. Świętowali tylko we trójkę. Mimo, że Agnieszka żyła już na tym świecie ćwierć wieku, to nie miała wielu znajomych. Była raczej samotniczką. Już w szkole wykazywała tendencję do siedzenia pod ścianą, wpatrzona w podłogę, nieodzywająca się. Za to w środku krzyczała. W środku śmiała się lub płakała. W środku kochała, bądź nienawidziła. Jej jedyną przyjaciółką była Weronika. Rok młodsza, blondynka z dużymi piersiami. Studia magisterskie z psychologii. Zamożni rodzice. Co miesiąc nowy mężczyzna. I przede wszystkim: wrażliwość. Tę cechę Agnieszka szuka w kobietach. To właśnie wrażliwość Weroniki sprawiła, że zostały przyjaciółkami.
TO stało się w dzień obronienia pracy magisterskiej przez Weronikę. Świeżo upieczona pani magister organizowała małe przyjęcie dla kilku osób w jej apartamencie. Agnieszka pomyślała, że zrobi jej niespodziankę i przyjedzie wcześniej. Również po to, by pomóc jej w przygotowaniach. Zaparkowała samochód, weszła na siódme piętro ogromnego wieżowca. Jej palec zatrzymał się tuż przed dzwonkiem. Usłyszała krzyki i jęki. Głosy dobiegały zza drzwi. – Kolejna „miłość życia”… - pomyślała. Postanowiła poczekać. Po piętnastu minutach hałas ustał. Agnieszka skończyła pisać maila do Pawła, wstała ze schodów i już miała nacisnąć dzwonek, kiedy drzwi się otworzyły a w nich stanął… Paweł!
Jest pięć stopni cierpienia. Pierwszy: na początku czujemy ukłucie w sercu. Podświadomie otwierają nam się usta. W naszych oczach pojawia się strach.
Drugi: ból w sercu mija. Zdajemy sobie sprawę, że mamy otwarte usta, więc je zamykamy. Robi nam się słabo. Zaczynamy się pocić.
Trzeci: racjonalne myślenie wraca. Powoli zaczynamy zdawać sobie sprawę ze wszystkiego. Świat zewnętrzny znów istnieje.
Czwarty (dotyczy nas tylko wtedy, gdy cierpimy wraz z ukochaną osobą): myślami zamieniamy się miejscem z cierpiącą osobą. Czujemy się jak ona. Myślimy jak ona. Cierpimy jak ona.
Piąty: dziwne uczucie. Jakby ból brzucha, ale to nie to, coś gorszego. Coś podobnego do zakochania się, do motylków w brzuchu... Ale to przeciwieństwo. Tak jakby... Nasza dusza się kurczyła... Jakby się dusiła. Godzinami, dniami, tygodniami... Czasem nie przechodzi.
W czasie drugiego stopnia Agnieszka zemdlała, więc trzeci i piąty przeżywała w szpitalu. Na szczęście. Jakkolwiek to brzmi.
Głęboko odetchnęła. Usłyszała szmery dobiegające z konfesjonału, który stał kilka metrów od niej, bliżej ołtarza. Wstała,wyszła z ławki i szła powoli, przy ścianie. Podeszła do konfesjonału. Uklękła.
- Niech będzie pochwalony Jezus Chrystus – zaczęła szeptem.
- Na wieki wieków.
- Mam na imię Agnieszka, mam 28 lat, pracuję w firmie ubezpieczeniowej. Ostatni raz byłam u spowiedzi… - zatrzymała się. Nie pamiętała jej ostatniej wizyty w konfesjonale. W Święta Wielkanocne? Nie... Nie będzie kłamać. Na ślubie Elizy? Też chyba nie... Kątem oka zauważyła wpatrzone w nią szkliste oczy młodego księdza.
- Mów dalej. Jakimi grzechami obraziłaś Boga?
Wyrozumiały. Trafiła na wyrozumiałego, młodego księdza. Najprawdopodobniej z niewielkim doświadczeniem.
- Zabiłam dwoje ludzi.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz